Portal Masculinum

Rycerz bez konia, czyli uwaga na poświęcenie

1 września 2018 R. Jan Niecki
To oczywiste, że każdy dobry mężczyzna chce być najlepszym partnerem dla swojej kobiety. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi spędzenie z tą jedyną reszty życia. Jednak bycie dobrym facetem w małżeństwie czasem powoduje wpadnięcie w inne, nie mniej niszczycielskie sidła. Uwierzcie, że często sami je na siebie zastawiamy. O czym mowa? Przekonajcie się sami.

Do napisania tego tekstu zainspirowały mnie spotkania, które miałem z młodymi mężczyznami. Grupa to była szczególna, ponieważ ci mężczyźni albo właśnie zawarli związek małżeński, albo byli blisko podjęcia decyzji o tym kroku. Kiedy rozmawiałem z nimi o ich planach na przyszłość, wyklarował mi się w głowie obraz naprawdę dobrych facetów ‒ kochających, wiernych, oddanych, cierpliwych, gotowych do poświęceń. Patrząc na nich z boku, wydawało się, że ich wybranki naprawdę do nich pasowały i po ślubie wszystko musi być ok. Jednak ja, dobry facet w 35. roku życia i z 13-letnim doświadczeniem bycia w związku, wiem już, że to nie wystarczy. Ale do rzeczy.

Początek związku to początek (twojego) końca

Ogromnym błędem, jaki dobrzy faceci często zupełnie nieświadomie popełniają, jest poświęcanie siebie w imię dobra związku. Wyniszczająca siła poświęcenia jest tym trudniejsza do zauważenia, im dłużej trwa (ona i związek). W krótkim okresie wydaje się co prawda przynosić pozytywne efekty, bo przecież dzięki poświęceniu zażegnujemy kryzysy, a nasza partnerka jest zadowolona. Jednak w perspektywie lat nasze własne poświęcenie osiada jak rdza, stopniowo przeżera nasze ego i zabiera całą radość, jaką kiedyś dawał nam związek.

Dlaczego tak się dzieje? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wrócić do podstaw. Najpierw przypomnij sobie, dlaczego twoja partnerka wybrała akurat ciebie. Byłeś dla niej interesujący, bo miałeś swoje pasje, plany na przyszłość, marzenia, uprawiałeś sport i byłeś atrakcyjny fizycznie również dla innych kobiet. Mogła cię podziwiać, kiedy robiłeś to, co lubiłeś i w czym byłeś dobry – innymi słowy byłeś po prostu ciekawym, głodnym życia mężczyzną. A co się dzieje w małżeństwie?

Wszystko dla niej… to nie jest dobry pomysł

W dorosłym życiu, w długoletnim związku, szalenie trudno utrzymać w sobie ten ogień. Kiedy młody człowiek wstępuje w związek małżeński, najczęściej rozpoczyna też życie zawodowe. Ta mieszanka nowości skutkuje brakiem energii, by poza pracą robić coś jeszcze, a aktywności pozapracowe stają się wspólne. Wspólne to słowo, które (zbyt) często zaczyna gościć w słowniku i panoszyć się w życiu.

Wspólne są wyjazdy, zakupy, wakacje, oglądanie filmów wieczorami i od czasu do czasu wyjścia do restauracji – całe życie i przestrzeń w waszym mieszkaniu stają się wspólne. Stopniowo oddajesz siebie i w imię budowania relacji ze swoją panterką przestajesz robić to, co lubiłeś, a zaczynasz coraz więcej czasu poświęcać na wspólne aktywności (czyli w praktyce najczęściej na to, co lubi ona).

Na zaspokojenie partnerki poświęcasz cały swój czas i całą swoją energię: zostajesz dłużej w pracy, by zarobić na wasze mieszkanie, rezygnujesz ze spotkań z kumplami, dobrowolnie ucinasz relacje z koleżankami, by ona nie była zazdrosna, uprawiasz coraz mniej sportu, nawet ubierać zaczynasz się tak, by jej to odpowiadało. Pasje zostają jedynie wspomnieniem, bo oddajesz je (dobrowolnie!) w imię spędzania czasu razem. Zmieniasz się, ale czy na pewno warto kroczyć tą ścieżką?

Nie czekaj, reaguj

Prawda jest taka, że stopniowo i niezauważalnie (zwłaszcza dla siebie samego) z młodego, ciekawego człowieka stajesz się związkowo-kanapową kluchą. Najczęściej temu procesowi towarzyszy również przemiana fizyczna ‒ ni z tego, ni z owego łapiesz parę, paręnaście kilo. Zmieniasz się cały.

I co z tego, że twoja partnerka wie, że może na ciebie liczyć, skoro powoli przestaje widzieć w tobie mężczyznę, w którym się zakochała? Chichot losu polega na tym, że ty nie widzisz w sobie zmian z powodu poświęcania siebie dla partnerki, za to ona jak najbardziej. I może to (choć oczywiście nie musi) źle się skończyć.

Czarny scenariusz jest taki, że kobieta znajdzie nowy obiekt westchnień, a ty po rozwodzie obudzisz się z ręką w nocniku, bez mieszkania, prawa do wychowywania swoich dzieci, znajomych, za to ze zdewastowanym ego i alimentami na karku. Jeśli widzisz, że jesteś choćby na początku tej drogi ‒ zawróć. Zadzwoń do kumpli i odnów spotkania ze starą paczką lub poszukaj nowej. Wyciągnij z piwnicy narty, piłkę lub jakikolwiek inny sprzęt sportowy, który posiadasz, i sprawdź, gdzie ludzie się spotykają, by go używać. Spytaj sam siebie, co chciałbyś robić, i po prostu zrób to – nie czekaj, bo nigdy nie ma dobrego momentu.

Będzie bolało

Oczywiście jest duża szansa, że twojej partnerce nie będzie się to na początku podobało, bo czas, bo pieniądze, bo graty w mieszkaniu, bo tysiąc innych rzeczy, ale to ty musisz postawić granice i wywalczyć dla siebie przestrzeń – zarówno w wymiarze fizycznym (męski kąt), jak i psychicznym (czas dla siebie na rozwój swoich pasji).

Miej na uwadze, że jeśli tego nie zrobisz, oboje stracicie. Zapamiętaj sobie raz na zawsze: by stać się dla niej atrakcyjnym i ciekawym człowiekiem, najpierw musisz być atrakcyjnym i ciekawym człowiekiem dla samego siebie. Łatwiej oczywiście powiedzieć, niż zrobić. Ale z drugiej strony nikt przecież nie mówi, że opamiętanie się i postawienie na swoim to bułka z masłem.

Trudności będzie na początku (a i po środku i na końcu) bez liku ‒ kobiety zapewniają nam takie atrakcje. W końcu jest takie powiedzenie, że kobiety wybierają mężczyzn w nadziei, że ci się zmienią. Mężczyźni tymczasem wybierają kobiety w nadziei, że one pozostaną takie same. I oni, i one jednak się mylą. I można się o tym boleśnie przekonać, żyjąc w związku i go budując.

Z kobietą nie wygrasz…

Co prawda każda kobieta mniej lub bardziej subtelnymi metodami próbuje wychować sobie mężczyznę i do pewnego momentu nie ma w tym nic złego, wszak to naturalny proces docierania się dwojga ludzi. Problemem jednak jest to, że kobiety często nie wiedzą, kiedy się zatrzymać. Zatem jeżeli sami nie postawimy granic, nikt tego za nas nie zrobi. Przychodzi to wyjątkowo trudno zwłaszcza dobrym facetom. Warto pamiętać (dla swojego zdrowia psychicznego), że kobiety nie robią tego nam na złość; wręcz przeciwnie, często jest to działanie w dobrej wierze.

Wiadomo jednak, że trudno o tym pamiętać, gdy ciągle zwracają nam uwagę (sam na sam i publicznie), starając się nas wpasować w swój obraz ojca, szefa, męża czy kogo tam sobie obrały za wzór. I są w tych swoich działaniach wyjątkowo uparte i konsekwentne. Jeśli za pierwszym razem nie poskutkowało, próbują drugi, trzeci, dziesiąty raz. Wół w kieracie by się prędzej zmęczył.

I co się wtedy dzieje z mężczyzną? Nie wytrzymuje presji po którejś tam kłótni i odpuszcza dla (swojego) świętego spokoju. A to woda na młyn dla kobiety i przyzwolenie na przejście do następnej fazy, czyli nowego tematu przewodniego. Po którejś tam przegranej z kobietą sprawie nasza pewność siebie nie jest już taka, jaka być powinna, a i samoocena pikuje. Nieufność wzrasta, podobnie jak złość na partnerkę. I tak rozpoczyna się gra w czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Dzwonek ostrzegawczy

I co następuje? Małe kłamstewka, niedopowiedzenia, uniki – to wszystko staje się chlebem powszednim mężczyzny, gdy tylko zrobił coś, co nie spodoba się jego kobiecie. Przykłady można mnożyć: a to zarzekanie się, że wypiło się tylko jedno piwo, mimo że nogi odmawiają posłuszeństwa; a to ukrywanie spotkania z kolegami, tłumacząc się nadgodzinami w pracy. Niewinne kłamstwa stopniowo burzą podwaliny relacji i ‒ nawet jeśli od razu tego nie dostrzegasz ‒ tracisz szacunek do niej i do samego siebie. Nie łudź się, mój drogi dobry facecie – ona również bardzo szybko wyczuje, co jest grane, i straci do ciebie zaufanie. Kłótnie staną się waszą codziennością, a życie w niczym nie będzie już przypominało szczęśliwych początków. Warto zatem zawczasu uniknąć pożaru, a nie go potem w panice gasić.

Wygraj siebie (i z samym sobą)

Co zatem robić? Weź się za siebie. Wypracuj wspólnie ze swoją partnerką granice. Klarownie określ to, na co jesteś w stanie się zgodzić, oraz to, czego nie zrobisz, choćby zagroziła ci, że odejdzie. Na początku twoja partnerka nie będzie szczęśliwa i pewnie nie obędzie się bez kłótni. Twoją rolą w tym okresie będzie nie ustępować i cierpliwie tłumaczyć, dlaczego granica jest w tym, a nie innym miejscu. To trochę jak z tresowaniem kota ‒ pozornie wydaje się prawie niemożliwie, ale dzięki konsekwencji nawet jego można nauczyć, by nie budził cię rano lub nie wskakiwał na blat stołu.

Obstawiam w ciemno, że twoja partnerka jest znacznie inteligentniejsza od przeciętnego kota. Z jednej strony to dobrze, ponieważ szybciej zapamięta, o co ją prosisz; z drugiej strony źle, ponieważ użyje całej swojej inteligencji przeciw tobie. Najpierw argumentami, a potem szantażem (głównie, choć nie tylko) emocjonalnym postara się zrobić choćby wyrwę w twoich granicach. Aby temu się oprzeć, musisz sam być dojrzałym i świadomym swoich potrzeb mężczyzną. Bądź otwarty na jej argumenty i dyskusje, ale nie pozwól, byś kiedykolwiek czuł się niekomfortowo z granicą, którą ustalicie.

Jeśli zrobiłeś coś i z jakiegoś powodu wolisz to przed nią ukryć, to znaczy, że zrobiłeś błąd i musisz najpierw wykonać pracę z samym sobą, aby zrozumieć, dlaczego to zrobiłeś i czy chcesz to dalej robić. Jeśli odpowiedź brzmi tak i jesteś tego pewien, to po prostu jej o tym powiedz. Nawet jeśli na początku nie będzie łatwo, to w długiej perspektywie oboje na tym zyskacie. Kiedy już wywalczysz sobie granicę, strzeż jej i bądź gotowy na nieprzyjemną konfrontację za każdym razem, kiedy ona ją przekroczy. Podobno kobiety mówią tak mężczyznom, którzy mówią nie – naucz się zatem mówić nie. Stanowczo, ale spokojnie i z miłością – dla waszego wspólnego dobra. Powodzenia!

KOMENTARZE

Powiedz, co myślisz

Fundacja Masculinum

Przejdź na stronę >

Instytut Psychoterapii Masculinum

Przejdź na stronę >