Mam czasami wrażenie, że polskie dzieci są jakieś inne: bardziej krnąbrne, nieznośne, krzykliwe, terroryzujące otoczenie swoimi fanaberiami, a rodzice za bardzo pogubieni w różnych teoriach nowoczesnego, polegającego głównie na bezstresowości wychowania. A może są z jakiś nieuświadomionych powodów samotni i mentalnie nieobecni. To ostatnie dotyczy przede wszystkim ojców.
Podczas samotnego wypadu w Beskidy, podczas którego – mając na celu odkrycie pewnych aspektów własnej męskości – spałem w chałupach bez bieżącej wody i prądu, zaszedłem pewnego dnia do popularnego kurortu po uzupełnienie zapasów. Kiedy robiłem zakupy, do sklepu weszła rodzina: wysoka mama, wysoki, barczysty tata i około dziesięcioletnia, dość korpulentna córka. Dramat zaczął się przy lodówce z lodami, o które rozgorzała cała batalia. Scenariusz zajścia wyglądał mniej więcej tak: dziecko zrobiło awanturę o lody. Chyba nie mogło się zdecydować, które ma wybrać, a asortyment sklepu nie zapewniał tego, czego naprawdę chciało. Wydawało mi się, iż tak naprawdę było zdenerwowane, gdyż nie udało się mu postawić na swoim: chciało iść gdzie indziej, a rodzice przyprowadzili je tutaj.
Znerwicowana mama ‒ widać, że zmęczona ciągłymi problemami i awanturami w trakcie urlopu ‒ próbowała rozwiązać sytuację. Konflikt narastał, dziewczynka nie dawała za wygraną, lecz ojciec nie wziął w nim udziału, tylko błędnym wzrokiem rozglądał się po sklepie. Efekt końcowy był następujący: rozanielone, pełne zadowolenia ze zwycięskiej batalii dziecko lizało lody, brudząc się i mlaszcząc przy tym, jak małe zwierzątko przy korytku; znerwicowana mama zajadała swoją porcję, próbując odnaleźć w tej czynności choć trochę przyjemności; ojciec był usatysfakcjonowany, bo zrobił swoje, wyciągnął portfel, zapłacił i pozbył się problemu wrzeszczącego dziecka.
Wydaje mi się, że ten facet był również zmęczony całą sytuacją, ponieważ gdy zobaczył mnie, nie tyle brudnego, ile swobodnego i wolnego, wyglądał, jakby chciał mi powiedzieć: Chłopie, ale ja ci zazdroszczę, jak ty masz w życiu dobrze. Co ja najlepszego zrobiłem, po co zakładałem rodzinę.
Bez kocham Cię
Kiedyś na lotnisku w kolejce do samolotu stała przede mną nowoczesna, inteligencka rodzina: standardowo wyobcowany, zajęty swoimi sprawami mężczyzna, dziecko przez sekundę niepotrafiące ustać w miejscu i kierująca całym wychowaniem chłopca mama, która prawdopodobnie nafaszerowała się szalenie modnymi poradnikami o bezstresowym wychowaniu, zakazach jakiejkolwiek krytyki i ciągłym motywowaniu potomstwa do wszechstronnego rozwoju.
Chłopiec robił, co chciał: przewracał kołki, odpinał taśmę odgradzającą. Krótko mówiąc, cały czas sprawdzał mamę, gdzie są granice tego, co jeszcze może zrobić. Rodzicielka reagowała na to wszystko bardzo osobliwie. Nie pamiętam, abym usłyszał z jej ust kocham cię skierowane do dziecka, za to cały czas upewniała je w przekonaniu, że jest niesamowicie wyjątkowe i wszechstronnie uzdolnione. Monologi zakończone słowem wiesz były bardzo irytujące. Do dziś pamiętam kilka szczególnych zdań, wypowiedzianych przez matkę do dziecka: ty jesteś mądry, wiesz?; ty to potrafisz, wiesz?; ty dużo kiedyś osiągniesz, wiesz?; ty to wiesz, wiesz?
Ojcze, gdzie jesteś
Przykre jest to, że na pierwszym planie wychowania (albo czasem jego braku) pojawia się na ogół matka. Matka, która przyjmuje zwykle jedną z dwóch ról: albo jest dominatorką zakazującą dziecku wszystkiego, albo wypełnia rolę uległej służącej, która godzi się dla dziecka na wszystko. W jednym i drugim przypadku stając się często agresywną, kiedy ktoś zwróci jej uwagę, że dziecko zachowuje się nieodpowiednio.
A przecież dziecko z reguły ma obydwoje rodziców. Ojcowie, niestety, przez swoją mentalną nieobecność walnie przyczyniają się do rozpowszechniania problemu braku dyscypliny. Ich wyobcowanie, bierność, niezainteresowanie i tym samym zrzucanie balastu wychowania na barki kobiety jest pokłosiem głębokiej nieświadomości swojej sprawczości i roli, jaką mogą odegrać w życiu własnego potomstwa.
Rozbestwiona dziatwa pozwala sobie zatem na zbyt wiele. W tym wszystkim nie chodzi mi o szukanie winnego i wskazywanie palcem. Ważne jest uświadomienie problemu i praca nad jego rozwiązaniem. Wniosek mam jeden: bezstresowe wychowanie jest ważne, ale dziecko musi znać swoje granice, wiedzieć, że nie wszystko mu się należy i że oprócz niego istnieją również inni ludzie. I dzięki temu będzie można w spokoju zjeść obiad w restauracji czy polenić się na plaży. Często bowiem w podobnych miejscach widać, jak bardzo tatusiowe zajęci są swoimi sprawami, czyli niebiorący udziału w wychowaniu dziecka; mamy stają na głowie, żeby opanować krnąbrne potomstwo, a dzieci robią, co chcą, nie mając świadomości tego, że są wśród innych ludzi i mogą komuś przeszkadzać.
Wyciszony ojciec
Według mnie problem, który dostrzegam w tych sytuacjach, jest typowo polski. Rozumiem, że może to brzmieć trochę infantylnie lub nawet irytować, ale zjawisko to zaobserwowałem głównie wśród naszego społeczeństwa. Kiedy przebywam wśród obcych rodzin, widzę, że zdarzają się płacze, awantury, typowe dla rodzin problemy, ale nie jest to dla mnie tak irytujące.
W rodzinach zagranicznych obydwoje rodzice biorą czynny udział w przygotowaniu do życia swojego potomstwa: tłumaczą, wyjaśniają, są spokojniejsi, stanowczy i czuli. I uświadamiają dzieci, że na świecie żyją również inni ludzie! U nas funkcjonuje jakiś dziwny i nieświadomy błąd wychowawczy, który rozpowszechnił się w społeczeństwie. Dla mnie członkowie tych rodzin są przede wszystkim bardzo samotni. Samotne są źle wychowane i terroryzujące wszystkich dookoła dzieci. Samotne są znerwicowane matki, na których barkach spoczywa ciężar całego problemu.
Samotni są nieosiągalni, wyciszeni ojcowie, których rola ogranicza się tylko do ostatecznego krzyku na dziecko, wyprowadzenia za rękę albo wyciągnięcia portfela i zakończenia awantury. Wydaje mi się, że Polacy albo przestraszyli się oskarżeń o znęcanie się nad dziećmi, albo źle zrozumieli, na czym polega bezstresowe wychowanie. Kiedyś nie pozwalano dzieciom na zbyt wiele, stawiano im zakazy i ograniczenia. Teraz granic nie ma, a dzieci mogą robić, co chcą. I mamy efekty. Brakuje w tych relacjach nie tylko porozumienia między rodzicami, lecz przede wszystkim stanowczości i umiejętności uświadomienia dziecka, co może zrobić, a co jest mu niedozwolone.
Kto oddał pole
Trudno jest mi jednoznacznie stwierdzić, gdzie tkwi sedno owego zjawiska. Myślę, że jest ono dość złożone. Przede wszystkim wydaje mi się, że wyobcowanym tatom jest tak po prostu wygodnie. Nieświadomie lub świadomie oddali rolę kobietom, a sami zajęli się typowo męskimi sprawami. Pewnie lepiej jest im siedzieć z kolegami przy piwie i oglądać mecz, czy samotnie zagłębiać się w najnowszej generacji smartfony niż zająć się trudnym i czasami żmudnym wychowywaniem dzieci. Paradoksalnie zarówno mężczyźni, jak i kobiety powinni mieć również swój własny czas, przeznaczony do tego, by choćby przez chwilę poszperać bez celu w internecie, czy pójść z koleżankami na kawę.
Myślę również, że mężczyźni zbyt łatwo oddali kobietom swoją rolę w wychowywaniu dzieci. Matki ich wspólnych dzieci zdominowały ojców oskarżeniami typu: jesteś dla niego za ostry, jesteś zbyt agresywny, nie potrafisz, nie nadajesz się, na tobie to w ogóle nie można polegać, wszystko muszę robić sama itp. Może toczy się tutaj jakaś nieświadoma rywalizacji, w której, wykorzystując oskarżenia, kobiety dominują nad mężczyznami, odbierają im prawo do stanowienia o swoim ojcostwie, a mężczyźni, bojąc się tego typu szykan, podnieśli do góry ręce i najzwyczajniej się poddali?
Ważnym składnikiem owego problemu jest swoista moda, a nawet penalizacja stresu w życiu dziecka. Dziecka nie można bowiem stresować; należy mu – jak w przypadku pani z lotniska – uświadamiać na siłę jego omnipotencję i dbać o dobre samopoczucie. Rola ojca, twarda ręka ojca to ograniczenia dla dziecka, to zakazy i często kary, w których nie chodzi o stosowanie agresji i znęcanie się, ale wyznaczenie reguł, pewnych granic i uświadomienie, że wielu spraw po prostu nie można. Wydaje mi się, że w naszym społeczeństwie zaistniał dziwny strach przed podobnym wychowaniem.
Matki, które nagle muszą się zrzec swojej nadopiekuńczości nie umieją tego zrozumieć, stają po stronie dziecka, niejako odbierają je ojcu, a tatusiowe, nie nauczeni odpowiedniej roli, której w naturalny sposób nie przejęli od swoich ojców, nie wiedzą, co mają robić i w jaki sposób działać. Zrzekają się swojej funkcji, oddają sprawę wychowania żonom, sami umywając ręce od kształtowania własnych dzieci.
Winne tacierzyństwo
Pojawiają się opinie, iż problem tkwi w owym kryzysie męskości czy ojcostwa, o którym tyle się mówi. Gdzieś niedawno czytałem, że kwestia współczesnego rodzicielstwa i opuszczenia dzieci przez ojców tkwi w całej naszej cywilizacji, a dokładnie rozpoczęła się w XIX wieku, wraz z nadejściem epoki pary i elektryczności. Wtedy to nastąpiły przemiany, doprowadzające w konsekwencji do obecnej sytuacji. Zaczęła zmieniać się odwieczna struktura rodziny.
Mężczyźni stopniowo zostali pozbawieni roli, jaką odgrywali od wieków i jaką odgrywają jeszcze w plemionach pierwotnych. Przestali bowiem przejmować – szczególnie dotyczy to chłopców – rolę inicjatora męskości, osoby, która wprowadzała w życie dziecka element pomagający mu zrozumieć świat zewnętrzny, dorosły, jego ograniczenia, granice, ale również możliwości.
Wiele razy spotykam się z relacjami znajomych, którzy mówią, że w ich dzieciństwie ojciec był obecny fizycznie, ale rzadko psychicznie. Przychodził na ogół z pracy, jadł obiad przygotowany przez żonę, a później zasiadał w fotelu, by czytać gazetę czy oglądać telewizję. Obecne pokolenie tatów 30-latków czy 40-latków w pewnym sensie powtarza tę rolę. Nie poznawszy odpowiedniej roli swoich ojców, którzy, wydawać by się mogło, byli tylko na pokaz, nie potrafią sprawować odpowiedniego ojcostwa wobec własnego potomstwa. Wszystko zostaje przekierowane na przemęczone i znerwicowany mamy, które są również pogubione w swej roli, nie potrafią wyznaczyć dziecku konkretnych granic, są nadopiekuńcze i często zbyt delikatne.
Przez ostatnie lata zauważalna stałą się nowa rola ojców, nazwana powszechnie tacierzyństem. Ojcowie mogą brać urlopy przeznaczone na wychowywanie swoich dzieci, zajmują się troskliwie potomstwem, wożą je w wózkach, chodzą na spacery do parku, karmią mlekiem z butelki. W społeczeństwo wstąpiła nadzieja, że nieobecni ojcowie wracają na swoje miejsce. Ale czy na pewno?
Niektórzy psycholodzy odnoszą się sceptycznie do tego zjawiska, próbując uświadomić, że mężczyźni nie mogą czy nie powinni spełniać w życiu dziecka roli kobiety, że to domena zarezerwowana wyłącznie dla mam. Trudno mi jednoznacznie odnieść się do tego fenomenu. Jeżeli tak się dzieje, to pewnie jest to po coś i ma jakiś nieuświadomiony cel.
Być może tacierzyństwo nie jest odpowiednią czynnością wychowawczą, którą mieliby spełniać ojcowie, ale może jest oznaką przebudzenia się mężczyzn, świadomą chęcią kształtowania swojego potomstwa, od której ojcowie sami się odżegnali i do której obecnie pragnął wrócić?
OSTATNIE AKTUALNOŚCI
KOMENTARZE
Powiedz, co myślisz