Niekiedy by coś w sobie obudzić, trzeba się mocno napracować. Czasem jednak to kwestia tej jednej chwili, która zmienia światopogląd w mgnieniu oka. To właśnie mnie spotkało. Jak doznałem olśnienia? I dlaczego małe rzeczy są tak ważne? Sprawdź, może paść również na Ciebie.
Jakiś czas temu spędziłem tydzień w bieszczadzkiej osadzie Krywe w doborowym towarzystwie ‒ z podobnymi do mnie, odważnymi, zdolnymi do zadawania pytań i chcącymi żyć bardziej mężczyznami. Naszymi mistrzami, nauczycielami i coachami była już po raz czwarty ta sama ekipa: Kasia Kordylewska, Jan Baran Zły Pies i Wojciech Eichelberger.
Jak co roku wiele się działo, a do mnie po raz kolejny dotarło, że kocham to miejsce i jestem dumny, że je współtworzę. Nie napiszę o energii, która tam krąży, bo ani mi się nie chce, ani nie widzę sensu. Co się dzieje w Bieszczadach, zostaje w Bieszczadach. Wystarczy, że zdradzę, że to najprawdziwsza magia. Napiszę za to o moim najgłębszym przeżyciu, które mnie tam dopadło. Bo jest się czym podzielić!
Niby nic, a tak to się zaczęło
Nic nie zapowiadało, że akurat w ten dzień nadejdzie ta chwila. Po dniu spędzonym we wspólnym gronie, na warsztatach samorozwoju, usiedliśmy wszyscy do stołu. Jako że ideą tego miejsca jest samoobsługa, trzeba zakasać rękawy i samemu posprzątać czy ugotować. Żadna mama, żona, opiekunka nie pomogą w tym czasie ‒ ogarnąć siebie i wspólną przestrzeń trzeba samemu.
Wśród gwaru rozmów przy wspólnym stole padło nagle zdanie Czy jest w tym domu herbata? Mimo że, obiektywnie rzecz biorąc, słowa Wojciecha przepadły w harmidrze, to ja jednak podskórnie czułem, że były skierowane do mnie. Podobnie jak jego wzrok. Myślicie, że od razu zareagowałem? Zerwałem się jak ptaszyna do lotu? Nic bardziej mylnego. Mimo, że odnotowałem, co usłyszałem, to nie zrobiłem niczego pochłonięty własnymi myślami. Czasem tak mam: jestem, a jakoby mnie nie było.
Czy mój brak reakcji był spowodowany bodźcami z otoczenia (było głośno!), czy, cytując mojego psychiatrę, powodem były zaburzenia depresyjne, czy też powód był prozaiczny, bo nie lubię podawać nikomu herbaty, a już na pewno nie liderowi – nie rozstrzygnę. Stało się. Zignorowałem słowa Wojciecha jak wszyscy inni.
Teorię przekuj w praktykę
Status quo zachowany zatem ‒ Wojciech siedział uwięziony za stołem. Przez moment pomyślałem, że przecież może dać nura pod stół, bo przecież ja jako dziecko nie raz w ten sposób sobie radziłem. W ułamku sekundy dotarło jednak do mnie, że przecież jesteśmy dorośli i… duzi (Wojciech jest dość wysoki wzrostem), więc nie tak łatwo. Zresztą to przecież nie o to chodziło!
Refleksje galopowały w mojej głowie: skoro przez 10 godzin grzebaliśmy w sobie w poszukiwaniu sensu życia, dyskutowaliśmy o drodze miłości i szczęścia, która wcale nie jest trudna dla ludzi wolnych od swoich upodobań, i drążyliśmy sztukę brania i dawania, to coś powinno mi z tych warsztatów w głowie zostać!
Przecież rozmawialiśmy o tym, że gdy potrafisz dawać, to dając, jesteś obdarowywany, a gdy potrafisz brać, to biorąc, jesteś darującym. A teraz jak przychodzi co do czego to wygląda na to, że Wojciech albo uschnie z pragnienia, albo zrezygnuje i rzeczywiście sam będzie próbował czołgać się pod stołem.
Otwórz się na potrzeby innych
Gonitwa takich myśli w mojej głowie zaowocowała. To było jak grom z jasnego nieba. Jakbym się przebił na powierzchnię, wydostał z otchłani i mógł wreszcie zaczerpnąć powietrza, którego zaczynało mi krytycznie brakować. Wszystko stało się bardziej realne, zaczęły docierać do mnie dźwięki, zacząłem widzieć inaczej, normalniej. Przed momentem też słyszałem, też widziałem, ale to wszystko odbywało się jakby pod wodą.
Bodźce docierały do mnie z opóźnieniem i były zniekształcone. A teraz byłem na powierzchni. Dotarło do mnie zarówno to, co powiedział Wojciech, jak i to, czego nie powiedział, ale co w jego komunikacie było zawarte. Chłopu chciało się pić! A ja miałem okazję go obdarować. Małym gestem zaangażować się i wyjść ze swojego martyrologicznego, pełnego małych jarosławków matriksa i po prostu zrobić tę herbatę!
Zerwałem się w te pędy oszołomiony, by jak najszybciej tę cholerną herbatę mu podać. Jestem pewien, że w historii ludzkości wielokrotnie ceremoniał parzenia tego napoju odbywał się z większym namaszczeniem, a człowiek człowieka obsłużył piękniej. Ale co tam! To moja historia parzenia herbaty i obdarowywania. Wyjścia z siebie i dania czegoś innym. Najważniejszej dotychczas, jak się okazuje, herbaty w moim życiu.
OSTATNIE AKTUALNOŚCI
KOMENTARZE
Powiedz, co myślisz