Dyskusja o podziale obowiązków w domach trwa w najlepsze. Choć nadal zaangażowanie mężczyzn w prace domowe jest w większości niewystarczające, to tendencja od lat jest na szczęście wzrostowa. Skąd jednak takie nierówności powodujące frustrację obu stron? I najważniejsze, co zrobić, by zmiany ruszyły z kopyta?
Podział obowiązków domowych to jak nieustanne przeciąganie liny między partnerami. Walka jest jednak nierówna. Bo kto najczęściej sprząta w domu? Kobieta. A kto najczęściej na to narzeka? Kobieta. Dlaczego zatem tak się dzieje? Problem, choć złożony, można nie tylko wyjaśnić. Ba! Nawet można znaleźć jego rozwiązanie. Wystarczy trochę wysiłku i pracy… nad sobą i drugą osobą.
Czy chcieć to zawsze móc?
Przyczyn takiego stanu rzeczy można upatrywać w patriarchalizmie i wzorcach wyniesionych z domu. Równie często mężczyźni, mimo własnych chęci niesienia pomocy, są odsuwani od prac domowych przez ich parterki.
A potem wysłuchują, jak ich kobiety narzekają na przepracowanie. Co złego widzą kobiety w tym, że mężczyzna rwie się do sprzątania? Powody są różne ‒ bo nie umie, bo zrobi źle, bo trzeba będzie poprawiać, bo zajmie mu to dwa razy dłużej, bo trzeba prosić o coś tygodniami itp.
Katalog wymówek ‒ faktycznych i domniemanych ‒ jest bardzo szeroki. Domniemanych, gdyż zdarza się, że temat jest poddawany bez walki, jakby z założenia mężczyzna niektóre rzeczy robił źle (nie będzie zmywał, bo wszystko pobije, nie będzie prasować, bo dziury powypala!).
Serio? Efekt to samospełniające się proroctwo ‒ mężczyzna traktowany jak głupek głupkiem się staje. Oczywiście mógłby walczyć, ale oznacza to kopanie się z koniem i udowadnianie, że nie jest wielbłądem. Nielicznym się chce. Większość odpuszcza, wszak twoja racja, mój spokój. Do tego dochodzi niechęć pań do próśb, bo mężczyzna sam powinien wiedzieć, co zrobić, i angażować się bez ciągłego przypominania. Oczywiście. Powinien.
Wiele rzeczy powinno być, ale od samych pobożnych życzeń się nie staną. Jeżeli facet na skutek splotu różnych czynników (wychowanie, środowisko) nie angażuje się w prace domowe, można albo załamywać ręce i dąsać się, licząc na telepatię i jasnowidztwo, albo starać jakoś zaradzić złu. Liczenie na domyśl się jest błędem, zarówno w kwestiach osobistych, jak i przyziemnych, gdyż zostawia znacznie szerszy margines interpretacji niż prośba wyrażona wprost.
Droga ku (obopólnemu) zwycięstwu
Wyjść z trudnej sytuacji nie jest łatwo, bo wymaga ona wysiłku. Co jako pierwsze może zrobić kobieta, by ogarnąć swoją frustrację i ruszyć z kanapy mężczyznę?
Przede wszystkim pozwolić mu popełnić parę błędów, w końcu ćwiczenie czyni mistrza. Prace w gospodarstwie domowym to nie fizyka kwantowa, w większości przypadków nawet nie wymagają dużej wprawy, trudniejsze rzeczy się robi w pracy bez zająknięcia.
Gdy mężczyzna popełni błąd, wystarczy potraktować to jako frycowe, w końcu nie od razu Kraków zbudowano. Czy tobie, miła pani, od początku wszystko szło perfekcyjnie? Poza tym, a może przede wszystkim, warto wysłuchać racji partnera. Kobiety często trwają jak głaz na stanowisku, że tak ma być, bo się od zawsze tak robi.
A może jednak naczynia nie muszą być wycierane ściereczką, tylko mogą wyschnąć same? A odkurzanie codziennie to przesada i wystarczy dwa razy w tygodniu? Domowy perfekcjonizm Polek jest narzucony przez starsze pokolenie, które przejęło to od jeszcze starszego. Jednak czy naprawdę pucowanie domu na błysk faktycznie w życiu jest najważniejsze?
Prace domowe to nie sens życia
Czas wpuścić nieco powietrza w te zatęchłe stereotypy domowe. Zyskać mogą obydwoje partnerzy na tej odrobinie luzu, na który kobietę na pewno stać. Kobieta powinna zrozumieć (przy udziale mężczyzny), że lepiej mieć dom nieperfekcyjnie sprzątnięty przez męża i wolny czas dla siebie.
Zwłaszcza że ta nieperfekcyjność obiektywnie nie jest gorsza, tylko inna. Inaczej są rozłożone akcenty. Przykład? Jeśli naczynia zostaną zmyte rano przed pracą, a nie od razu po kolacji, efekt będzie ten sam ‒ będą czyste. A wieczór można spędzić razem. Jeżeli ktoś nie może spać z powodu naczyń w zlewie, polecam krople walerianowe.
Trzeba się po prostu zastanowić, co jest naprawdę ważne, i czasem odrobinę spuścić z tonu. Warto razem przeanalizować domowe czynności pod kątem ich faktycznej funkcji, niezbędnej częstotliwości i akceptowalnego marginesu dokładności. To już zadanie dla obu stron.
Może jednak facet w pewnych kwestiach ma rację, nawet jeżeli jest domyślnie uważany przez kobietę za profana w sprawach gospodarstwa domowego. Warto szepnąć kobiecie, że prawdziwy fachowiec nie lekceważy głosu laika ‒ bo ten patrzy ze świeżej perspektywy i nie jest obciążony wiedzą z branży.
Prawda jest taka, że zaangażowanie mężczyzn w prace domowe na warunkach kobiet (co oznacza stosowanie standardów perfekcyjnych pań domu) w obecnej sytuacji społecznej zupełnie do tego nie przystaje. Przypomina to smażenie ryby bez głowy, bo tak robiły moja matka, babka i prababka ‒ a przecież obecnie patelnie są już większe.
Gdy łyżeczka musi błyszczeć
Hołdowanie standardom tzw. perfekcyjnej pani domu jest niestety bardzo częste wśród kobiet. Można powiedzieć, że kobiety kobietom zgotowały ten los. W jednym z listów do prasy kobiecej natknąłem się na wyznanie kobiety, że gdy jej mąż rozwiesza pranie, to ją fizycznie coś boli.
Serio? To jest aż ból? Jeśli tak, proponuję udać się do specjalisty, bo to nadreakcja wymagająca terapii. Warto sprawdzić, co powoduje, że taki detal życia codziennego powoduje aż tak silny efekt. Polecam ewentualnie porozmawiać z pacjentami Centrum Onkologii, by złapać trochę dystansu.
Obserwuję też wśród płci pięknej będącej w związkach tendencję robienia z siebie męczennicy. Kobieta jest przepracowana, ale odtrąca wszelką pomoc. Wszystkie koleżanki jej współczują, a ona się w tym współczuciu pławi.
Zapomniałem dodać, że przy okazji następuje licytacja, która pani ma gorzej. Widzę tu rodzaj syndromu sztokholmskiego. A prawda często bywa taka, że facet jest odtrącany, zanim jeszcze zdąży zaproponować swój udział w pracach domowych. Powstaje wówczas gorzka refleksja, czy męska domowa aktywizacja faktycznie jest pożądana. Może przestać się chcieć, prawda?
Kiedy nie warto podejmować starań
Są jeszcze sytuacje, gdy mimo że kobieta wkłada mnóstwo wysiłku we wciągnięcie mężczyzny w obowiązki domowe, to coś jednak nie gra. Partner nie chce się uczyć albo celowo robi to nieudolnie, licząc na zniechęcenie.
Wtedy warto się zastanowić. Ale nad czymś innym niż polerowanie rodowych sreber raz na pół roku, a nie w miesiącu. Kobieta może zacząć od tego, czy chce być z kimś takim, kto się nie stara i ją olewa w nawet drobnych sprawach.
Czy ma spędzić resztę życia z osobą, która uważa, że udawaną nieudolnością wyłga się od dbania o wspólny dom ‒ o miejsce, z którego korzystają obie osoby, a obsługuje jedna? To już jest zła wola, dla której nie można znaleźć usprawiedliwienia.
Kobietom polecam też zaobserwować, jak wygląda zaangażowanie mężczyzny w prace domowe w jego domu rodzinnym. Wszak często schemat bycia obsługiwanym przez matkę jest później przenoszony na żonę. Albo można na przykład zamieszkać razem na długo przed ślubem.
Przy wspólnym mieszkaniu nic się nie ukryje, nawet jak początkowo ktoś się zręcznie maskuje. W końcu jednak każda maska się wytrze. A co może zrobić kobieta, gdy jednak trafi na egzemplarz trudno reformowalny lub wcale? W drastycznym przypadku może się zbuntować i zaprzestać prac domowych na jakiś czas.
Jeśli mężczyzna jednak tego nie zrozumie lub będzie liczył na przeczekanie, wtedy może być czas na kopnięcie w tyłek takiego mężczyzny. Szkoda życia na niereformowalne typy i bycie służącą na bankiecie życia, na którym bawi się mężczyzna, że pozwolę sobie zacytować kwestię z polskiej komedii.
Bo jeżeli do kogoś nie da się dotrzeć ani prośbą, ani namacalnym przykładem brudnych garów w zlewie i śmieci w koszu, to pozostają jedynie rozwiązania radykalne.
Kompromis to zwycięstwo obu stron
Podział obowiązków domowych to w dzisiejszych czasach rzecz, która powinna zadowalać obie strony związku.
Choć z domu rodzinnego wyniosłem niezbędny pakiet umiejętności prowadzenia gospodarstwa domowego, to mam także dystans do tych prac. Gotuję, robię zakupy, sprzątam i piorę ‒ w tygodniu wszystko jest na mojej głowie, a w weekend się zamieniamy z narzeczoną. Bo tak ustaliliśmy i to rozwiązanie pasuje obu stronom.
Czasami doraźnie przejmujemy swoje dyżury, gdy wyniknie niespodziewana sytuacja, a czasami dajemy sobie przyzwolenie na luz ‒ naczynia czy pranie mogą poczekać, świat się nie zawali.
Złotym środkiem są chęci obu stron, ustalenie zasad i… umiejętność nieprzestrzegania ich czasami. Bo czas spędzony wspólnie jest cenniejszy od froterowania podłóg. I tego wszystkim życzę.
MAREK ANTONIUSZ
OSTATNIE AKTUALNOŚCI
KOMENTARZE
Powiedz, co myślisz