Gdy rozmawiam z mężczyznami w gabinecie o ich życiowych lub zawodowych trudnościach, prawie wszyscy mają ten sam pomysł na przezwyciężenie problemów. Zazwyczaj jest to jakaś odmiana sławetnego „wzięcia się w garść”.
Cóż, mamy skłonność, by wierzyć, że to podejście sprawdzi się zawsze i wszędzie; że do pokonania trudności wystarczy odpowiednio zmotywować się, zawziąć, zacisnąć zęby i ruszyć po swoje.
Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu tego nas uczono całe życie, od szkoły i rodziny, aż po pracę. I teraz, jako dorośli, sami to robimy, popędzani przez obrazki spektakularnych sukcesów innych ludzi w social mediach. Wyrzucamy sobie w głowie i sercu: „nie bądź słaby, rusz du..ę, ogarnij się wreszcie! Inni jakoś mogą!”
I gdy czasem słyszę od klientów: „jesteś pierwszą osobą, której mogę powiedzieć, że jest mi ciężko”, to chcę im zaproponować nowe podejście do samych siebie i do swoich życiowych zmagań.
Pytam ich wtedy „Jak by to było, gdybyś zamiast samokrytyki i „dowalania sobie”, dał sobie czułość i delikatność? Choćby przez chwilę?”
Wtedy, najczęściej, pojawia się bunt.
Mężczyźni, którzy np. na co dzień pracują w biznesie, obruszają się na taki pomysł, bo przecież oni przyszli na terapię naprawić się, wdrożyć rozwiązania, zyskać nowe kompetencje, a ja im tutaj wciskam kit o delikatności. Bo przecież w biznesie nie ma miejsca na delikatność i czułość.
Zresztą, w rodzinie bywa podobnie: trzeba zarobić, wyremontować, zająć się innymi, dopilnować, wziąć odpowiedzialność… A jak by byli delikatni dla siebie, to by nic nie zdziałali, a inni by ich w biznesie czy rodzinie dawno zjedli.
Tymczasem, prowadząc psychoterapię, upieram się przy delikatności i czułości. Bo okazanie ich sobie nie oznacza słabości czy niemęskości. Nie jest rezygnacją ani z siły, ani wytrwałości, ani stanowczości.
To właśnie od bycia dla siebie dobrym i czułym zaczyna się prawdziwy szacunek dla siebie, i nie pozwalanie, by inni wchodzili nam na głowę. Tu zaczyna się prawdziwa, a nie pompowana, asertywność, którą często prezentują gazele czy rekiny biznesu. Najpierw, będąc czułym na swoje potrzeby, można skutecznie i bez przemocy wymagać szacunku od innych.
Paradoks, prawda?
Delikatność do siebie jest potrzebna, by rozpoznać, kiedy jesteśmy przekraczani i używani przez innych. Jest potrzebna, by rozpoznać, że jesteśmy w toksycznym środowisku, zmobilizować się i ochronić siebie.
Delikatność jest potrzebna do tego, by wiedzieć, czy ktoś tobą manipuluje, czy to w biznesowych negocjacjach, czy też związkach romantycznych, szczególnie jeśli te manipulacje są bardzo subtelne, w białych rękawiczkach. Nasz radar na nieszczerość działa wtedy znacznie lepiej, niż gdyby był zasilany wyłącznie logicznym myśleniem.
Delikatność i czułość dla samych siebie sprawia, że możemy poczuć złość, gdy inni nas źle traktują. To daje nam siłę do postawienia granic, a wtedy kończy się syndrom „miłego faceta”.
A gdy przejdziemy fazę buntowania się przeciwko czułości, otwiera się nowa rzeczywistość. Pełniejsza, bez napięcia i na pewno nie mniej męska.
dr Michał Krysiak
OSTATNIE AKTUALNOŚCI
KOMENTARZE
Powiedz, co myślisz